niedziela, 22 listopada 2015

3: Potrzeba mi jedynie ciepłego koca

Dłuuuugo mnie tu nie było. Proszę o wybaczenie i obiecuję, że już więcej nie zaniedbam tak tej historii ;)



***


Syriusz pierwszy raz widział mugolski Londyn podczas świąt. Miało to swój urok. 

Siedział właśnie w postaci psa, schowany za jednym z drzew nieopodal wejścia do Green Park i obserwował. Było mu coraz zimniej, lecz nie przejmował się tym zbytnio. Remus powinien pojawić się lada chwila, a to oznaczało jedno – musiał trzymać się planu. 

Czuł, jak trzęsą mu się łapy. Mokre plamy na jego futrze powoli zaczęły zamarzać. Siedział jednak w całkowitym bezruchu, nie chcąc wydawać żadnych dźwięków. Musiał być pewny, że nikt, oprócz czarodzieja nie zauważy go. Rozmyślał co jakiś czas o tym, co się działo z nim i z jego przyjaciółmi przez te wszystkie lata. Może żyją do tej pory, wyniszczeni wojną i ciągłymi stratami. A może nie ma już na tym świecie żadnego huncwota, prócz Remusa? Za każdym razem, gdy jego myśli zaczęły obierać takie tory skupiał się na otoczeniu, próbując je od siebie odtrącić.Teraz nie mam na to czasu, myślał wtedy. Za chwilę powinien być.

Jednak Remus nie pojawiał się. Syriusz nie miał możliwości odmierzania czasu w miejscu, w którym się znajdował. Jednak wiedział jedno – godzina na pewno już minęła, a może nawet i dwie. Nie mógł czekać dłużej. Czując zesztywniałe kości, poruszył się. Strzepnął delikatnie z sierści tyle lodu, ile tylko mógł i wyszedł zza drzewa, chowając się od razu za ławką. Wybrał miejsce, z którego łatwo będzie mu odejść niezauważonym.

W tym momencie Syriusz bardziej dostrzegł niż poczuł uderzające w niego zaklęcie. Pojawiło się jakby znikąd, jednak Black nie był zdziwiony. Spodziewał się tego.

Upadł na ziemię, czując, jak jego psia forma się zmienia. Już nic więcej do niego nie docierało.


*** 

Obudził się w czyimś domu, jednak nie otwierał oczu. Nie potrafił przypomnieć sobie w jaki sposób znalazł się w tym miejscu. Był otulony niezwykle ciepłymi kocami, prawdopodobnie rzucono na niego również zaklęcie rozgrzewające. Czuł też na twarzy ciepły dotyk szmatki, nasączonej wodą. Starał się oddychać regularnie, myśląc, jak mogło dojść do takiej sytuacji. Musiał stracić przytomność, jednak nawet tego nie pamiętał. Przecież czuł się dobrze, nie zmarzł aż tak bardzo. A może właśnie to było przyczyną? 

Poczuł, jak szczypie go skóra. Bolały go mięśnie, miał też gorączkę. Odczucia te jednak malały z każdą chwilą, co mogło by go zaskoczyć, gdyby nie prosty fakt – mimo powszechnej opinie znał się na eliksirach,  ten znał wyjątkowo dobrze. Matka poiła go nim zawsze, gdy tylko łapał jakiekolwiek przeziębienie w domu. Eliksir Pieprzowy.

Oznaczało to, że James był w gorszym stanie, niż się spodziewał. Nie odczuł nawet, gdy ktoś wlał mu płyn do gardła, nie obudziło go to. Teraz zastanawiała go jednak zupełnie inna kwestia – w czyich rękach spoczywało jego życie.

- Wiem, że się obudziłeś – usłyszał miły głos, tuż obok jego ucha. - Powieki ci drgają.

James otworzył oczy. Z rogu pokoju dochodziło delikatne światło, jednak nie było ono uciążliwe dla jego zmęczonych źrenic. Przed nim siedziała kobieta, bardzo stara. Uśmiechała się do niego, nie przerywając ocierania jego twarzy szmatką. Po chwili musnęła dłonią jego policzek i odsunęła się.

- Witam z powrotem wśród żywych, młody człowieku – powiedziała, odkładając materiał do miski, stojącej tuż obok niej, na stole.

James przyglądał jej się niepewnie. Po chwili podparł się o łóżko i spróbował usiąść.

- Uważaj, jesteś jeszcze słaby – kobieta złapała go za ramie z siłą, której nie powinna posiadać w tym wieku i zmusiła go do ponownego położenia się. - Musisz być cierpliwy. Eliksir pieprzowy działa bardzo szybko, ale nie błyskawicznie. Musisz jeszcze trochę poczekać.

- Jak się tu dostałem?

Jego głos był bardzo ochrypły. Odkaszlnął głośno, czując ból w gardle i płucach. Niedługo i on powinien zniknąć. Wtedy będzie mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią.

Kobieta przysunęła mu pod twarz filiżankę z herbatą, jednak nie zamierzał jej pić. Może i mu pomogła, ale nie ufał jej. Miał zbyt duże doświadczenie w zakresie spotkań z nieznajomymi. Wojna nauczyła go wiele, ale najbardziej stopiła się z nim nieufność do nieznanych osób. Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz. Stała czujność, mawiał Moody. Jak bardzo prawdziwa i pomocna była ta rada.

Staruszka westchnęła jedynie, odstawiając filiżankę z herbatą tuż obok miski.

- Wiem, że jest wojna. Wiem, że nie można nikomu zaufać. Wy młodzi odczuwacie to najbardziej, jednak nie można popadać w paranoję – stwierdziła, poprawiając mu koc. - Gdybym chciała cię zabić, zostawiłabym cię na dworze, żebyś zamarzł. Po co miałabym cię leczyć? Żeby po chwili cię otruć?

James nie spuszczał z niej jednak czujnego wzroku. Nie zamierzał od niej przyjmować czegokolwiek, dopóki nie wyjaśni mu kilku kwestii.

- Leżałeś pod moim domem, dzieciaku – powiedziała. - Przemarznięty na kość. Ledwo wtargałam cię do salonu, nie było z tobą żadnego kontaktu przez cały dzień. Budziłeś się tylko co jakiś czas, bredząc pod nosem i znów zapadałeś w sen. Przestraszyłeś mnie. W pewnym momencie myślałam, że już po tobie. Ale jesteś silny, dałeś sobie radę.

- Dlaczego mi pani pomogła? - spytał Potter, czując, że z jego głosem jest lepiej.

Staruszka fuknęła, dając mu pstryczka w noc. Było to niespodziewane, wzdrygnął się jednak tylko odsuwając twarz.

- Mów mi po imieniu, młody człowieku. Jestem Minerwa – przedstawiła się. - I nie pytaj o takie głupoty. Jakim człowiekiem bym była, zostawiając cię tam na pastwę losu wiedząc, że mogę ci pomóc? Nie taka moja natura.

James zaśmiał się cicho, nie mogąc się powstrzymać. 

- Przepraszam za to. Po prostu dobrze mi się kojarzy twoje imię – wytłumaczył, widząc zdziwiony wzrok staruszki.

Minerwa pokręciła głową z lekką dezaprobatą, nie mówiąc jednak ani słowa. James miał piękny śmiech, to musiała przyznać. Bardzo prawdziwy, nie wymuszany. Rzadko można posłuchać takiego śmiechu w ich, jakże mrocznych czasach.

Kobieta była dość potężnie zbudowana, lecz nie na tyle by móc nazwać ją grubą. Miała siwe włosy i ciepłe, brązowe oczy. Zmarszczki mocno odznaczały się na jej twarzy, nie odbierało to jej jednak uroku. Bo miała swój urok, oj tak. 

Jamesowi przez myśl przemknęło, że przypomina mu matkę. Choć nie jest do niej podobna w żadnym calu, roztaczała wokół siebie aurę ciepła i miłości.

- A jak tobie na imię, jeśli można wiedzieć? - spytała staruszka po chwili.

Potter zastanowił się przez chwilę, jakie imię powinien podać. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż jest w odległej przyszłości, w której już nie żyję mógł pozostać przy swoim imieniu. Z nazwiskiem będzie już trochę gorzej.

- James – odparł cicho, siadając.

Tym razem kobieta nie próbowała zmusić go do ponownego położenia się. 

- Znałam kiedyś jednego Jamesa, bardzo do ciebie podobnego. Nawet włosy miał tak samo jak ty rozczochrane – stwierdziła, a Potter wzdrygnął się. - Zginął bardzo dawno temu. Słowo daję, jesteście niemal identyczni, choć pamięć może mnie już zawodzić. Pracowaliśmy razem w Ministerstwie przez jakiś czas, potem odeszłam na emeryturę. Mieszkał całkiem niedaleko, w Dolinie Godryka. Mieliśmy dobry kontakt... Wojna zabiera sporo ludzi.

- Tak – szepnął James.

 Było mu wstyd. Nie poznał kobiety, choć tak na prawdę nie zmieniła się aż tak bardzo. To prawda, pracowała z nim. Wiele mu również pomogła, zawsze mógł jej ufać. 

Czas był dla niej niezwykle łaskawy. Jedyne, co było w niej inne to figura. Wiele schudła, była niegdyś o wiele okrąglejsza. Zawsze była dobrym człowiekiem i Aurorem. Wręcz weteranką. Potrafiła poprawić humor jemu i Syriuszowi w każdej chwili, niezależnie od tego jak wielka była ich niechęć.

Po dłuższym namyśle dał staruszce znać, że napije się herbaty. Po chwili czuł już tak dobrze zapamiętany smak. Napój był niemal identyczny jak ten robiony przez jego matkę. Przez chwilę jego myśli zatrzymały się przy Dorei, jednak niemal natychmiast je od siebie odgonił. 

Z uśmiechem położył się znów na ciepłe poduszki. Wiedział, że jest w dobrych rękach.

czwartek, 14 maja 2015

2: Niewinni są zawsze pierwszymi ofiarami

Dolina Godryka, grudzień 1997

Był sam, w swoim rodzinnym miasteczku ubrany jedynie w cienką koszulkę i spodnie podczas zimy. Z pobliskiego kościoła roznosiły się przyjemne, spokojne melodie nasuwające mu na myśl kolędy. Kolędy? Nie śpiewa się kolęd na początku grudnia.

Przeszedł go dreszcz. Spojrzał na swoje stopy odziane jedynie w szare skarpetki i klapki. Zastanawiał się w jaki sposób się tu znalazł. To musi być dowcip, tylko kto...? I wtedy zrozumiał. Dom, pakowanie, kufer, znicz, Syriusz. Rozejrzał się jeszcze raz w poszukiwaniu jakiejkolwiek oznaki obecności jego przyjaciela.

- Syriuszu - zawołał z narastającą złością, starając się zachować resztki opanowania. Był wściekły. Zaczął nawoływać coraz głośniej, przecież nie mógł być tu sam. Chyba, że...

Zaczęła go ogarniać panika. Zorientował się, że nie ma przy sobie różdżki. Był bezbronny. Niepewnie ruszył przed siebie czując pod stopami chłodny puch. Musiał dostać się do domu jak najszybciej, jeśli nie chce zamarznąć, a im dłużej szedł tym cel zdawał się być bardziej odległy. Miał złe przeczucia, cisza panująca na ulicy nie pocieszała go. Wydawała się być wymuszona, jakby sztuczna. I choć co jakiś czas słyszał radosne okrzyki i śmiechy dochodzące z  mijanych domów nie uspokajało go to.

Przekonanie, że nie powinien tu być narastało. Wzdrygnął się pocierając zmarznięte ramiona. Jego uwagę przykuła skrzynka na gazety stojąca naprzeciwko cmentarza. Niemal podbiegł do niej, wyszarpując ze środka Proroka Codziennego i niepewnie spojrzał na datę. 25 grudnia 1997.

- 25? W jaki... 1997? - wykrzyknął. W jednym momencie zrobiło mu się niesamowicie słabo. Z wrażenia usiadł na zaśnieżonym bruku, nie zważając na do tej pory suche spodnie. Jeśli to jest dowcip, to naprawdę okrutny Syriuszu, pomyślał. Poderwał się na równe nogi, starając się zachować spokój, w końcu kursy na Aurora nauczyły go jednego. Nigdy nie panikuj, panika odbiera zdrowy rozsądek.

Biegł ile sił w nogach, nie zwracał już uwagi na przemarznięte stopy. Musiał dotrzeć do domu, jak najszybciej tylko się da.


***

Londyn, grudzień 1997

Londyn jeszcze nigdy nie wyglądał dla Syriusza tak spokojnie. Zwykle zatłoczone ulice były teraz niemal puste i jakby bardziej nowe, zupełnie inne. Dziwne, świecące tablice, małe telefony, zupełnie inne samochody utwierdzały go w przekonaniu, że stało się coś złego. Rozejrzał się, starając sobie wszystko poukładać w głowie. Jakimś cudem znalazł się w mugolskim Londynie. Stał przed czerwoną budką telefoniczną, będącą przejściem do Ministerstwa Magii. W myślach pogratulował sobie, że nie zdjął w domu butów. To wszystko musi mieć związek z tym zniczem, pomyślał.

Niepewnie ruszył, zastanawiając się co tak właściwie powinien zrobić w takiej sytuacji. Skontaktować się z Zakonem? Nie wiedział jak to zrobić. Zdawał sobie sprawę, że musiał w jakiś sposób przenieść się w czasie, a to skutecznie uniemożliwia mu kontakt z organizacją, biorąc pod uwagę fakt, jak często przenoszona jest kwater główna. James? Prawdopodobnie przeniósł się razem z nim, nie wiadomo gdzie i czy do tego samego dnia, roku. Westchnął cicho, szukając w okolicy jakiejkolwiek wzmianki o dzisiejszej dacie. Jego uwagę przykuł jeden z mugolskich bilbordów. 25 grudnia 1997.

Wciągnął gwałtownie powietrze i przetarł niepewnie oczy. Jak to możliwe, że przeniósł się tyle lat w przyszłość?

- Myśl - mruknął cicho pod nosem, nie zatrzymując się - już i tak zbyt bardzo rzucał się w oczy.

Wcisnął zmarznięte dłonie w kieszenie spodni, starając się zachować jasność umysłu. Był w Londynie, w bardzo odległym dla siebie roku. Nie wiedział do kogo może się zwrócić, kto jeszcze żyje po wojnie i będzie w stanie mu pomóc.

Zatrzymał się gwałtownie. Na myśl przyszła mu jedyna, odpowiednia osoba. Tylko jak miał dostać się do Hogwartu? Pewnie sięgnął po różdżkę, którą, dzięki Bogu, również miał ze sobą. Schował się w jednej z ciemniejszych uliczek i wyszeptał zaklęcie patronusa. Chciał wysłać dyrektorowi wiadomość, jednak nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz, starając się jak najbardziej skoncentrować. Pojawił się biały, widmowy pies, nic poza tym. Siedział i wpatrywał się w niego jakby ze... smutkiem?

Wtedy Syriusz zrozumiał, że Albusa już nie ma, że prawdopodobnie nie żyje. Po plecach przeszły mu ciarki. Skoro Dumbledore nie żyje, to przegrali wojnę. Albo wciąż ona trwa. W takiej sytuacji nie mógł skontaktować się niemal z nikim. Pomyślał o Huncwotach. Niepewnie ukląkł przy swoim patronusie.

- Remus Lupin - powiedział, a widmowy pies poruszył się niespokojnie i pomachał ogonem. Może wysłać wiadomość, więc Remus żyje. Remus żyje.

Powtórzył w myślach inkantację zaklęcia wraz z wiadomością, a pies pognał przed siebie, po chwili znikając mu z oczu. Zastanawiało go jednak coś innego. Zakładał, że James zagubił się gdzieś w czasoprzestrzeni. A jeśli wcale tak nie było? Może trafili do tego samego roku, tylko w inne miejsca? A nawet jeśli nie to możliwe jest, że James przeżył wojnę. Chyba, że zachwiali przyszłość i przeszłość. Wtedy James, jak i sam Syriusz mógł zniknąć w tajemniczych okolicznościach w roku 1979. I nie odnaleźć się.

Niepewnie wyczarował kolejnego patronusa. Z wahaniem podszedł do niego i spojrzał mu prosto w jaskrawobiałe oczy.

- James Potter.

Ku jego zaskoczeniu patronus szczeknął radośnie. Czyli James żyje i został w swoich czasach, albo przeniósł się razem z nim. Odetchnął z ulga i kucnął pod ścianą. Remusa poprosił o natychmiastowe spotkanie w przez niego wyznaczonym miejscu. Do Jamesa nie bardzo wiedział, jaka wiadomość powinien wysłać.

Zastanawiał się, co będzie, jeśli mu nie uwierzą. Nie miał pieniędzy, dachu nad głową, jedzenia, ciepłych ubrań. Postanowił jednak jedno - nie pójdzie na Grimmauld Place, choć od rodzinnego domu dzieliło go jedynie parę ulic. Wolał zamarznąć.

Niepewnie zmienił się w czarnego psa, wcisnął w najciemniejszą szczelinę, by pozostać niewidocznym i czekał na wiadomość zwrotną od Remusa. Postanowił dać mu godzinę, później będzie musiał działać sam.


***

Czuł się jak w koszmarnym, zbyt realistycznym śnie. Wszystkie pokłady opanowania opuściły go w jednym momencie. Z jego gardła wyrwał się głośny szloch, a on sam padł na kolana przed domem, który niegdyś był jego. Teraz była to jedynie rudera pozostawiona na pamiątkę jakiegoś wydarzenia - Rogacz nie musiał czytać tabliczki by to wiedzieć. W innej sytuacji dom nie stałby nadal w tym samym miejscu, zabezpieczony różnymi zaklęciami przed rozpadem.

Wiedział, że stało się coś strasznego. Lily. Dziecko. Poderwał się natychmiast i podbiegł do furtki, zaciskając na niej zmarznięte dłonie. 


W tym miejscu, nocą 31 października 1981 roku, stracili życie Lily i James Potterowie. Ich syn, Harry, jest jedynym czarodziejem, który przeżył Mordercze Zaklęcie. Ten dom, niewidzialny dla mugoli, pozostawiono w ruinach jako pomnik pamięci po Potterach i aby przypominał o przemocy, która rozdarła ich rodzinę. 


Poczuł pustkę. Nie zwracał uwagi na to, że płacze. Nie przeżyli wojny, nie żyją, jego ukochana zginęła razem z nim. Nie wiedział już, co ma zrobić, wszystko wydawało się stracić dla niego znaczenie. Jak mogło do tego dojść? Przecież byli bezpieczni, mieli być w tym domu bezpieczni. Ich dziecko, Harry... teraz wie, że to chłopiec. Jakie było jego życie bez nich, kto się nim zajął? 

Syriusz, przemknęło mu przez myśl.

31 października 1981. Czy naprawdę tylko tyle było im dane? Przecież to ledwo ponad rok życia z ich synem. James nigdy nie zobaczy, jak Harry rośnie, zaczyna mówić. Nigdy nie opowie mu o swoich wielkich przygodach, nie zaprowadzi go na peron 9 i 3/4, nie kupi mu pierwszej, porządnej miotły. Jego dziecko będzie żyło ze świadomością, że nie ma rodziców, nie będzie ich pamiętać. Ani ojca, ani matki. 

Przeszedł go dreszcz, bynajmniej nie z zimna. Jego słodka, mała Lily - piękna, rudowłosa pani jego życia. Miał dać jej szczęście i godne życie, a sprowadził na nią jedynie śmierć. Chcąc ją uszczęśliwić, odebrał jej wszystko. Los bywa okrutny.

Ledwo widząc przez łzy otworzył furtkę i wszedł na podwórko. 

- To był taki piękny dom - szepnął.

Bał się stawiać kolejne kroki, jednak nie poddał się. Chciał zobaczyć ich przyszłość na własne oczy. Niepewnie pchnął zniszczone drzwi i wszedł do środka.

Prawdopodobnie nic się tu nie zmieniło. Wszystkie ich prywatne rzeczy, które dały radę się zachować stały na miejscach, mocno zakurzone. Podszedł do kominka i wziął do ręki jedno ze stojących na nim zdjęć. Przetarł je drżącą dłonią. Były na nim jedynie trzy osoby, cała ich rodzina.

Oddychał ciężko nie mogąc już płakać. Wzruszony przycisnął zdjęcie do klatki piersiowej. Zdecydował, że weźmie je ze sobą, czuł, że musi to zrobić. Bał się, że już nigdy nie zobaczy tych pięknych, zielonych oczu, które na tym zdjęciu były tak wyraźne.

Wychodząc z salonu stanął w przedpokoju, nie wiedząc, gdzie teraz powinien iść. Zdecydował się ruszyć ku schodom, chciał zobaczyć pokój przeznaczony dla dziecka. Schody skrzypiały, przyprawiając go o gęsią skórkę. Z każdym krokiem czuł coraz większy strach przed tym co zobaczy.

Gdy uchylił drzwi sypialni, wciągnął gwałtownie powietrze. Nie potrafiąc już nad sobą panować wrzasnął głośno, dając upust emocją. Znów płakał, bardziej histerycznie. Oto stał w pokoju swojego dziecka, którego nie można już nazwa pokojem. Zburzona ściana, czy to pod nią zginęła Lily? Wrzasnął ponownie, padając na ziemię. Tulił do siebie zdjęcie, błagając Boga by to wszystko okazało się zwykłym, nic nie znaczącym snem. W tym jednym, jedynym momencie w całym swoim życiu chciał umrzeć, nie czuć, być ponownie z nią.

- Harry - jego głos wydawał się być odległy, jakby obcy. Jednak przesłanie dotarło do niego ze zdwojoną siłą. Musi go odnaleźć, przytulić, zrozumieć, co tak właściwie się stało. Poczuł, że nie może zostać w tym domu ani chwili dłużej.

Uciekł, jak zwykły tchórz. Biegł przed siebie, nie zwracając już uwagi na zmarznięte ciało. Smutek ustąpił wyrzutom sumienia i czystej furii. Gdyby nie on, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło. Gdyby nie on...

Zatrzymał się przy kościele. Poczuł palącą potrzebę modlitwy, po raz pierwszy w życiu. Nie wszedł jednak do środka, jego wzrok skierował się na cmentarz. Czy to możliwe, że są tam? Wszyscy mieszkańcy Doliny Godryka są tam chowani, jego rodzice również. Nie wiele zastanawiając się wszedł na cmentarz i zaczął szukać grobu. Stanął na chwilę obok nagrobka rodziców i przeżegnał się.

W końcu znalazł. Stał wpatrzony w płytę, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch. Delikatnie potarł napis z czułością. Więc tak zakończy się ich wspaniała historia - parę metrów pod ziemią w tak młodym przecież wieku. Przy grobie stał mały, świąteczny wianek.

- Harry - powiedział ponownie. Był pewny, że jego syn odwiedził to miejsce stosunkowo niedawno. Możliwe, że nawet dziś. James dotknął delikatnie wianka, chcąc poczuć tkwiącą w nim magię, tak inną od jego magi, bardzo delikatną. Kobiecą.

Może to nie Harry odwiedził ich grób. Może to jacyś starzy znajomi postanowili przyjść do nich na święta. Może Harry nienawidzi ich za to, że odeszli. Nie, napewno nie, pomyślał. Westchnął cicho robiąc krok w tył. Nic tu po nim, musi zacząć działać, niewiele osiągnie siedząc nad swoim własnym grobem, ich grobem. Lily.

Znów poczuł łzy. Wytarł je jednym, zgrabnym ruchem. Nie pozwoli już sobie na słabość, musi myśleć racjonalnie. Nie zrobi wiele bez różdżki. Musi dostać się do Londynu, na pokątną i w jakiś sposób odnaleźć kogoś znajomego. I załatwić sobie jakąś różdżkę. Tylko jak miał to zrobić?

Wychodząc z cmentarza nie zwrócił nawet uwagi na pomnik swojej rodziny. Po prostu go nie zauważył.


***

Tak, jak sobie obiecał czekał pełną godzinę. Zmarzł potwornie, musiał znaleźć sobie na noc jakieś lokum. Pomyślał o swoim mieszkaniu w Londynie i natychmiast przeklął siebie samego w myślach. Tam też nie mógł iść, to zbyt ryzykowne. Szedł jedną z bocznych, zapewne rzadko używanych uliczek starając się zachować zdrowy rozsądek. Musi być jakiś sposób. 

Jego przemyślenia przerwał biały obłok dymu, zupełnie bezkształtny. Syriusz wiedział, że jest to patronus Remusa.

- Za godzinę Green Park, znajdę cię, bądź sam.

Patronus zniknął. Syriusz zdziwił się, jego przyjaciel nie może być taki naiwny. Pewnie myśli, że jest śmierciożercą co oznacza jedno - przygotuje zasadzkę. Chociaż przyjdzie, pomyślał. A wtedy powinien mnie poznać. Oczywiście jeżeli nie załatwią mnie od razu.

Wiedział jedno, zaryzykuje. Co wcale nie znaczy, że nie może mieć planu ucieczki.


---------------------------------

Oto i 2 rozdział :) Czekam na komentarze.


piątek, 1 maja 2015

1: Historia świata jest sumą tego, czego można było uniknąć.


Syriusz uwielbiał dom Potterów. Był on przestronny i jasny, a przy tym niezwykle przytulny - tak inny od domu, w którym się wychował. Młodego Blacka zawsze bolał ten kontrast, choć starał się tego nie pokazywać przy swoim najlepszym przyjacielu, Jamesie Potterze. W głębi duszy jednak zawsze mu zazdrościł miłości i ciepła, które otrzymywał on od swoich rodziców.

Charlusa Pottera Syriusz nie miał możliwości poznać. Zmarł on niespełna rok przed przed pierwszym wyjazdem Jamesa do szkoły. Poznał natomiast jego matkę, Doreę Potter. Była niezwykłą kobietą - wiecznie uśmiechnięta zarażała pozytywną energią i charyzmą. Potrafiła we wszystkich odnaleźć dobre cechy i zawsze służyła radą, a wszystko, co robiła, było całkowicie bezinteresowne. Syriusz wiele razy powierzał jej swoje sekrety i opowiadał o rozterkach, które nim targały. W zamian otrzymywał namiastkę rodzicielskiego wsparcia, która jednak nigdy nie była dla niego wystarczająca. Czuł bowiem, że Dorea nie zastąpi mu matki. Była to bolesna myśl, która towarzyszyła mu od kiedy pierwszy raz pojawił się w domu Potterów.

Pani Potter była piękną kobietą o urodzie typowej dla Blacków. Syriusz zauważył to od razu, jednak nie zadawał pytań - nie musiał. Wiele razy przeglądał drzewo genealogiczne swojej rodziny. Nie robił tego oczywiście dla przyjemności, bardziej z przymusu. Walburga Black bardzo wiele czasu poświęcała na wpojenie swoim dzieciom pewnych zasad. Szczególny nacisk nakładała na historię rodu oraz etykietę. W ten oto sposób pomiędzy lekcjami gestykulacji i zachowania przy stole bracia Black słuchali wykładów na temat życia każdego z ich rodu - tych ,,normalnych" krewnych i tych wydziedziczonych. Dorea Potter nie zaliczała się jednak do żadnej z tych grup, była gdzieś pomiędzy. Nie zapraszano ją na uroczystości, nie wspominano o niej w towarzystwie. Jej nazwisko jednak nadal widniało na drzewie genealogicznym, a co za tym idzie rodzina oficjalnie się jej nie wyrzekła. Syriusz często zastanawiał się nad powodem takiego stany rzeczy, a poznał go po pierwszej dłuższej wizycie w domu Potterów.

Rodzina Jamesa nie uznawała wyższości czarodziejów nad Mugolami. Samo to eliminowało ich w oczach czystokrwistych. Nie byli oni również osobami zbyt dystyngowanymi, choć swoistego uroku nie można im było odmówić. Potrafili śmiać się głośno, żartować przy stole, siedzieć na kocu przed kominkiem, sprzątać po sobie bez pomocy skrzata domowego. Nie powinno to być niczym dziwnym, przynajmniej takie zdanie miał Syriusz. Jednak dla państwa Black było to zachowanie wysoce karygodne i niewłaściwe. Dlatego też znajomość Syriusza i Jamesa była bardzo negowana, a pozwolenie na odwiedzenie Potterów w okresie letnim graniczyło z cudem.

Dopiero po czwartym roku chłopcy mieli możliwość spędzenia razem trochę czasu w wakacje. Młody Black przyjechał do swojego przyjaciela tydzień przed wyjazdem do szkoły. Nie wiedział, co nakłoniło Walburgę i Oriona do zmiany zdania, jednak nie zastanawiał się nad tym. Czuł się zbyt szczęśliwy faktem, że udało mu się wcześniej wydostać ze znienawidzonego domu.

W wakacje po piątym roku nauki w Hogwarcie Syriusz uciekł z domu. Była to w pełni przemyślana decyzja. Schronienie otrzymał oczywiście u Potterów, jednak kosztowało go to wiele trudu. Pani Potter uparła się, by powiadomić jego matkę o zaistniałej sytuacji i oszczędzić jej zmartwień. Spotkanie Walburgi i Dorei było więc nieuniknione.

Państwo Black pojawili się w domu Potterów dzień po otrzymaniu wiadomości. Nie była to zbyt przyjemna wizyta. Padło wiele nieprzyjemnych słów, a o przekonaniu pierworodnego do powrotu nie było mowy. Po tym wydarzeniu jego imię zostało na zawsze wypalone z rodzinnego drzewa, a sam Syriusz został wydziedziczony. Nie było mu zbyt przykro z tego powodu, wręcz cieszył się. Niewidzialne łańcuchy pękły, po raz pierwszy w życiu poczuł się całkowicie wolny. Miał jednak wyrzuty sumienia względem pani Potter, która od tamtego czasu go utrzymywała. Nie czuł się z tym komfortowo. Gdy wspominał o tym Dorei ta go jedynie beształa i starała się wybić mu z głowy tak głupie myśli. Problem ten, wedle Syriusz, rozwiązał się, gdy odziedziczył on dość pokaźny spadek oraz mieszkanie od wuja Alpharda, który zmarł jesienią 1976r.

Młody Black nie znał zbyt dobrze swojego wuja. Widział go raz, może dwa razy w życiu. Nie wiedział, jaki był powód przepisania mu spadku, ale nie zastanawiał się nad tym. Chciał spłacić panią Potter. Wiedział jednak, że ta nie przyjmie od niego pieniędzy. Postanowił więc dać jej coś innego, coś, co będzie najprawdziwszym dowodem wdzięczności. W ten oto sposób Dorea Potter została posiadaczką przepięknego ogrodu. Niezagospodarowana przestrzeń za domem zmieniła się w prawdziwe dzieło sztuki. Mały, prywatny park kwiatowy z małą altanką i oczkiem wodnym okazał się najwspanialszym prezentem, jaki pani Potter mogła otrzymać. Syriusz nigdy nie przyznał się, jak wiele wydał na to przedsięwzięcie, a Dorea nigdy nie pytała. Poczuła wtedy, że Syriusz jest jej drugim synem. Jakby sama nosiła go pod sercem, urodziła i wychowała. Kochała go. Jako wielbicielka natury pokochała również ten ogród - dbała o niego i w nim właśnie zmarła.

Śmierć pani Potter była wielką tragedią. Syriusz, tak jak James bardzo ją przeżył. Nie została w pełni określona przyczyna zgonu, mówiło się, że była to starość i słabe serce. Dorea zmarła latem, mając 57 lat. Pogrzeb był skromny i piękny, a jej ciało zostało pochowane w Dolinie Godryka.

Po zakończeniu ostatniego roku nauki w Hogwarcie i zdaniu egzaminów Syriusz przeprowadził się do mieszkania, które odziedziczył w spadku. Nie obyło się bez kłótni z Rogaczem, który chciał zatrzymać swojego przyjaciela przy sobie. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu kto chciałby zostać sam w domu pełnym tak bolesnych wspomnień. Syriusz jednak zdecydował i tydzień później wyprowadził się od przyjaciela. Tłumaczył to chęcią usamodzielnienia się. Było to jednak kłamstwo. Młody Black bowiem cierpiał równie mocno, co James, ale nie chciał tego okazać. Po pewnym czasie przyjął również swojego przyjaciela pod dach swojego czteropokojowego, przestronnego mieszkania, a role się odwróciły.

Syriusz pokochał swoje mieszkanie od pierwszego wejrzenia, a świadomość, że mieszka w nim ze swoim najlepszym przyjacielem dodatkowo podnosiła go na duchu. Każdy miał swój własny pokój, który urządził po swojemu. Jedynie salon i kuchnia pozostały bez zmiań. W łazience, obok olbrzymiej wanny stał teraz niewielki brodzik z prysznicem, a lustro, zajmujące niemal całą ścianę przy zlewie, zostało zamienione na mniejsze. Pokój wuja Alpharda, zaraz po przeprowadzce został zamknięty na klucz. Żaden z nich nie miał odwagi choć przejrzeć jego zawartości.

Gdy dostali się w szeregi Zakonu Feniksa cały ich światopogląd zmienił się diametralnie. Musieli szybko dorosnąć, zresztą nie tylko oni. Wojna wymagała walki i ofiar. Syriusz nie martwił się o siebie, jedynie o życie swoich braci - Huncwotów.


Londyn, grudzień 1979

James Potter i Lily Evans zostali parą jeszcze przed zakończeniem szkoły. Syriusz wiedział, że tak to się skończy i z uśmiechem obserwował losy swoich przyjaciół. Teraz, gdy ich miłość była czymś pewnym, a sama Evans okazała się być w ciąży chcieli razem zamieszkać i stworzyć prawdziwą rodzinę.

Dzień wyprowadzki zbliżał się nieubłaganie. James postanowił wrócić wraz z Lily do swojego rodzinnego domu - był on dość dobrze zabezpieczony, dzięki czemu mogli czuć się w nim bezpiecznie. Syriusza bolał trochę ten fakt, w końcu znów miał zostać sam, skazany jedynie na swoje towarzystwo. Życzył jednak swojemu przyjacielowi jak najlepiej i z rozbawieniem oglądał jego zmagania z kuframi i rzeczami osobistymi.

- Może byś mi pomógł, co? - spytał Potter z wyrzutem. Spoglądał na Syriusza co jakiś czas, zastanawiając się, czy czerpie on jakąś chorą satysfakcję z męczarni swojego przyjaciela. Black natomiast zaśmiał się tylko głośno, siadając na jednym z rozrzuconych po pokoju kufrów.

- Rogaczu, mój druhu, czyżbyś nie dawał sobie rady?

- Łapciu, czyżbyś chciał zarobić guza?

James i Syriusz uwielbiali sobie dogryzać. Zawsze tak było, jednak pozostawało to na torze całkowicie przyjacielskich relacji.

- Grozisz mi, stary? - zapytał Black, unosząc sugestywnie jedną brew do góry.

- Oczywiście, że nie. Ja tylko ostrzegam - odparł Potter, przeczesując włosy i rozglądając się po pomieszczeniu. - Chyba mi się tu wszystko nie zmieści. Masz może jeszcze jakiś kufer?

Syriusz mruknął jedynie coś, co miało oznaczać potwierdzenie, po czym wstał i skierował się do swojego pokoju. Wyciągnął spod łóżka niewielkich rozmiarów, zakurzony bagaż. Niewiele myśląc otworzył go i wysypał całą jego zawartość na podłogę, robiąc przy tym niesamowity hałas. Na reakcję Pottera nie trzeba było długo czekać. Natychmiast wpadł zdezorientowany do pokoju przyjaciela. Gdy ujrzał przyczynę hałasu zaśmiał się cicho i podszedł do Łapy, po czym kucnął obok niego i sięgnął po jedną z książek, która wypadła z kufra.

- Podręcznik? To był jeden z twoich szkolnych kufrów? Po co to jeszcze trzymasz?

Syriusz nie odpowiedział. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nie miał odwagi ruszyć tego kufra. Było w nim wszystko, co zostało mu z czasów Hogwartu - książki, listy od wielbicielek, zaplątała się nawet jedna ze szkolnych szat. Może to sentyment kazał mu zostawić te rzeczy w spokoju, a może strach przed całkowitym rozstaniem się z latami dzieciństwa.

- Stary, a co to? - głos Jamesa wyrwał go z zamyślenia.

Trzymał on w dłoni drobny łańcuszek z białego złota ze zniczem - ten sam, który Regulus znalazł na strychu domu na Grimmauld Place 12 wiele lat temu.

- Znalazłem go dawno ze swoim bratem, ale chyba jest zepsuty. Nie mogę go otworzyć, a jest raczej zbyt kobiecy, żeby go nosić. Taka tam pamiątka z domu - stwierdził Syriusz.

James nie przejął się jego słowami, wpatrując się z znicz jak zaczarowany. Po chwili nacisnął malutki guziczek, schowany za skrzydełkiem, który Syriusz naciskał wielokrotnie - bez skutku. Tym razem jednak znicz posłusznie otworzył się, ukazując puste wnętrze. Syriusz nie mógł w to uwierzyć. Tyle razy próbował go otworzyć różnymi sposobami, a Rogaczowi udało się to za pierwszym razem.

- Jak o zrobiłeś? - spytał, przyglądając się przyjacielowi ze zdziwieniem.

Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Usłyszał jedynie, jak James wypowiada jakieś nieznane mu słowa. Czas się zatrzymał. James krzyknął przeraźliwie, a Syriusza otoczyła przyjemna ciemność.


-------------------------------------------------------------

Nie jest idealnie. Rozdział typowo średni, wprowadzający. Zamierzam zasięgnąć pomocy Bety. Mimo wszystko, Toujours Pur!

środa, 29 kwietnia 2015

Prolog: Tajemnice są bezpośrednio powiązane z ciekawością.

Londyn, sierpień 1974

W tygodniu poprzedzającym ich wyjazd do Hogwartu pani Black była bardzo niespokojna. Nie wydawałoby się to niczym niezwykłym, gdyby nie fakt, że zachowanie, które reprezentowała w tamtym czasie stanowczo wychodziło poza wytyczne wychowania Toujours Pur. Syriusz - jej najstarszy syn - jeszcze nigdy nie widział swojej matki w takim stanie. Spokój, którym zawsze emanowała uleciał z niej, a sama Walburga sprawiała wrażenie wiecznie rozdrażnionej i niezwykle agresywnej. Za początek takiego stanu rzeczy odpowiedzialność nie ponosił jednak jej pierworodny, co samo w sobie było dość dziwne. Był on bowiem częstym prowodyrem kłótni w domu na Grimmauld Place 12. Tym razem jednak ogniwem zapalnym okazał się młodszy panicz, Regulus - a właściwie jedno jego pytanie.

Kolacja przebiegała w dość ponurej atmosferze. W pomieszczeniu panowała cisza, a żaden z domowników nie był skory do jej przerwania. Jedyny dźwięk, jaki można było wychwycić to ciche uderzanie sztućców o talerze. Syriusz nienawidził takich niezręcznych sytuacji, czuł się w nich co najmniej niekomfortowo. Tupał co jakiś czas nogą próbując dać upust nieprzyjemnym uczuciom i delikatnemu zdenerwowaniu. Robił to dość głośno, mając nadzieję, że ktoś się odezwie.

- Czy mógłbyś przestać? - spytał w końcu Regulus. Szczęk sztućców ucichł, a spojrzenia wszystkich domowników skierowały się na Syriusza. Ten westchnął tylko cicho, wiercąc się przez chwilę na krześle, po czym należycie ułożył nóż i widelec na talerzu, dając tym samym znak, że zakończył posiłek.

- Czy każda kolacja w tym domu musi być aż tak sztywna?

Pani Black wciągnęła gwałtownie powietrze. Jej twarz wyrażała głęboko skrywaną pogardę, którą zawzięcie starała się ukryć. Nie zamierzała tolerować takiego zachowania w swoim domu i Syriusz dobrze o tym wiedział. Odezwał się bez pytania, używając nieodpowiedniego języka, a w jego głosie kryła się ignorancja - to było niewybaczalne.

- Sztywna? Co masz na myśli? - odezwał się cicho Regulus, nie zwracając uwagi na matkę, czym jeszcze bardziej ją rozzłościł. Nie odezwała się jednak ani słowem, wpatrując się w synów z delikatną ciekawością.

- No, sztywna. Nie potrafimy nawet normalnie porozmawiać, wszystko robimy w ciszy. Nie wydaje ci się to dziwne? Bo dla mnie cała ta sytuacja jest popaprana.

- Jak ty się wyrażasz? - wykrzyknęła Walburga, czerwieniąc się. Syriusz wysłał jej jedynie ironiczny uśmiech, po czym wstał gwałtownie.

- Nie zamierzam słuchać kolejnego kazania na temat mojego karygodnego zachowania. Tym bardziej, że nie zrobiłem niczego złego. Dziękuję za kolację, była przepyszna - powiedział, po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł.

W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Orion Black, który wydawał się nie zwrócić najmniejszej uwagi na przebieg rozmowy rozejrzał się teraz po pomieszczeniu z ciekawością. Gdy dostrzegł skrzata domowego, stojącego w kącie pokoju uśmiechnął się i odłożył sztućce na talerz w taki sam sposób, jak wcześniej zrobił to jego pierworodny syn.

- Stworku - powiedział - zawiadom Syriusza, że osobiście przeprowadzę z nim rozmowę wychowawczą.

- Ależ Orionie...

- Walburgo, oboje wiemy, że jesteś dość porywczą osobą - przerwał swojej żonie. - Tu nie chodzi o to, żeby na niego nakrzyczeć, lecz żeby do niego dotrzeć. Poza tym już od dawna chciałem z nim porozmawiać na temat szemranego towarzystwa w którym się obraca.

- Masz rację - odparła Walburga. Sięgnęła niemrawo po lampkę czerwonego wina i westchnęła cicho. Nie potrafiła zrozumieć swojego najstarszego syna, ani tego, jakie błędy w jego wychowaniu popełniła. Przecież Regulus był zupełną odwrotnością Syriusza, a traktowała ich z niemal identyczną surowością.

- Jeszcze brakuje tego, żeby zaczął zadawać się z kompletnymi Mugolami - syknęła cicho, pociągając soczysty łyk trunku.

- Ale tak właściwie, to dlaczego tak nienawidzimy Mugoli?


***


- Mogłeś się powstrzymać.

Bracia Black siedzieli właśnie na strychu domu na Grimmauld Place 12, próbując choć na chwilę uwolnić się spod presji, którą wywierała na nich matka. Od nieszczęsnego pytania, które padło uprzedniego wieczoru nie mogli zaznać spokoju. Walburga postawiła sobie za punkt honoru wyplenienie z nich wszelkich przekonań o równości Mugoli, Mugolaków, Zdrajców Krwi i innych, równych im szmatławców. Zawziętość i upór, z jakimi to robiła mogły by nie jednego pozbawić wszelkich nakładów cierpliwości.

- Wasze zdania są tak różne - stwierdził Regulus, szperając w starym pudle pełnym różnych, podejrzanych rzeczy. - Ty mówisz jedno, rodzice drugie. Tak naprawdę nie wiem już, co mam o tym wszystkim myśleć. A jeśli to oni mają rację? W końcu są starsi, wiedzą od nas o wiele więcej.

- Gówno wiedzą - powiedział Syriusz, usilnie starając się nie przekląć matki.

To, co robiła ona z Regulusem było ponad jego siły. Młodszy brat zawsze był słaby, nie potrafił trzymać się swojego zdania. Matka to wykorzystywała, starając się nim manipulować. Syriusz to widział, za wszelką cenę starał się utrzymać brata po swojej stronie. Nie pomagała w tym jednak przynależność Regulusa do Slytherinu. Od czasu, kiedy został on przydzielony do domu węża ich stosunki gwałtownie się oziębiły. Zmieniło się również jego spojrzenie na poglądy Syriusza, przez co szala niebezpiecznie zaczęła przechylać się na stronę Walburgi.

- Może to ty gówno wiesz - odparł Regulus, biorąc do ręki niewielki łańcuszek z białego złota w kształcie znicza. Był bardzo delikatny, mniejszy niż zwykły znicz. Młodszy Black przyglądał mu się przez chwilę, po czym rzucił go przed siebie na stertę starych ksiąg i rękopisów. Nie uszło to uwadze Syriusza, który po chwili podniósł go i zacisnął w swojej dłoni, spoglądając na brata z urazą.

- Jeśli tak sądzisz, to nie mamy chyba już o czym rozmawiać, Reg - powiedział, po czym odwrócił się w stronę drzwi i zaczął powoli iść w ich kierunku.

- A jeśli to wszystko ma sens? Mugole są słabsi, gorsi od nas, a Mugolaki nie są prawdziwymi czarodziejami...

- Więc kim są? - spytał Syriusz, odwracając się do niego ponownie. - Uważasz się za lepszego? Sądzisz, tak jak rodzice, że należy ich wytępić? Kto dał nam prawo do sądzenia, kto jest gorszy?

Syriusz nie chciał się z nim kłócić. Wiedział, że wpływy z otoczenia bardzo silnie naruszają cienką już nić porozumienia między nimi. Nie chciał narzucać mu swojego zdania, a jedynie wytłumaczyć, co złego jest w przekonaniach czystokrwistych. Powoli podszedł do niego i kucnął, spoglądając mu w oczy z zaciętością.

- Świat nie dzieli się na lepszych i gorszych, Reg. A nawet, jeśli zamierzasz uważać się za lepszego to w czym, na miłość Boską, przeszkadzają ci Mugolaki? Zabierają ci tlen? Miejsce na korytarzu?

Regulus nie odpowiedział. Syriusz wiedząc, że dał bratu do myślenia zostawił go samego, by mógł sobie wszystko spokojnie poukładać w głowie.


***


Znicza nie dało się otworzyć. Syriusz nie przejmował się tym zbytnio, choć ciekawiła go jego zawartość. Po jakimś czasie wisiorek zakopany został na dnie kufra, a jego nowy właściciel zupełnie o nim zapomniał.

------------------------------------------------------------------

Jest krótki prolog. Wbrew pozorom wnosi on bardzo wiele w dalszy ciąg historii. Nie będzie to zwykłe opowiadanie, a tematyka, którą zamierzam poruszyć jest dość rzadka. Właściwie, jeszcze nigdy nie spotkałam się z opowiadaniem biegnącym takim torem. Pomysł wydaje mi się dość oryginalny, ciekawa jestem jak to wyjdzie w praktyce. Toujours Pur, moi drodzy!

wtorek, 28 kwietnia 2015

Wprowadzenie

Pomysł na tego bloga nasunął mi się przypadkowo. Nie znaczy to jednak, że założenie go było decyzją pochopną. Mam niestety tendencję do poddawania się, co próbuję przełamać już po raz trzeci.Wierzę, że mi się uda. Wiem, że jeśli nie spróbuję to oszaleję. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta. Toujours Pur!