***
Syriusz pierwszy raz widział mugolski Londyn podczas świąt. Miało to swój urok.
Siedział właśnie w postaci psa, schowany za jednym z drzew nieopodal wejścia do Green Park i obserwował. Było mu coraz zimniej, lecz nie przejmował się tym zbytnio. Remus powinien pojawić się lada chwila, a to oznaczało jedno – musiał trzymać się planu.
Czuł, jak trzęsą mu się łapy. Mokre plamy na jego futrze powoli zaczęły zamarzać. Siedział jednak w całkowitym bezruchu, nie chcąc wydawać żadnych dźwięków. Musiał być pewny, że nikt, oprócz czarodzieja nie zauważy go. Rozmyślał co jakiś czas o tym, co się działo z nim i z jego przyjaciółmi przez te wszystkie lata. Może żyją do tej pory, wyniszczeni wojną i ciągłymi stratami. A może nie ma już na tym świecie żadnego huncwota, prócz Remusa? Za każdym razem, gdy jego myśli zaczęły obierać takie tory skupiał się na otoczeniu, próbując je od siebie odtrącić.Teraz nie mam na to czasu, myślał wtedy. Za chwilę powinien być.
Jednak Remus nie pojawiał się. Syriusz nie miał możliwości odmierzania czasu w miejscu, w którym się znajdował. Jednak wiedział jedno – godzina na pewno już minęła, a może nawet i dwie. Nie mógł czekać dłużej. Czując zesztywniałe kości, poruszył się. Strzepnął delikatnie z sierści tyle lodu, ile tylko mógł i wyszedł zza drzewa, chowając się od razu za ławką. Wybrał miejsce, z którego łatwo będzie mu odejść niezauważonym.
W tym momencie Syriusz bardziej dostrzegł niż poczuł uderzające w niego zaklęcie. Pojawiło się jakby znikąd, jednak Black nie był zdziwiony. Spodziewał się tego.
Upadł na ziemię, czując, jak jego psia forma się zmienia. Już nic więcej do niego nie docierało.
***
Obudził się w czyimś domu, jednak nie otwierał oczu. Nie potrafił przypomnieć sobie w jaki sposób znalazł się w tym miejscu. Był otulony niezwykle ciepłymi kocami, prawdopodobnie rzucono na niego również zaklęcie rozgrzewające. Czuł też na twarzy ciepły dotyk szmatki, nasączonej wodą. Starał się oddychać regularnie, myśląc, jak mogło dojść do takiej sytuacji. Musiał stracić przytomność, jednak nawet tego nie pamiętał. Przecież czuł się dobrze, nie zmarzł aż tak bardzo. A może właśnie to było przyczyną?
Poczuł, jak szczypie go skóra. Bolały go mięśnie, miał też gorączkę. Odczucia te jednak malały z każdą chwilą, co mogło by go zaskoczyć, gdyby nie prosty fakt – mimo powszechnej opinie znał się na eliksirach, ten znał wyjątkowo dobrze. Matka poiła go nim zawsze, gdy tylko łapał jakiekolwiek przeziębienie w domu. Eliksir Pieprzowy.
Oznaczało to, że James był w gorszym stanie, niż się spodziewał. Nie odczuł nawet, gdy ktoś wlał mu płyn do gardła, nie obudziło go to. Teraz zastanawiała go jednak zupełnie inna kwestia – w czyich rękach spoczywało jego życie.
- Wiem, że się obudziłeś – usłyszał miły głos, tuż obok jego ucha. - Powieki ci drgają.
James otworzył oczy. Z rogu pokoju dochodziło delikatne światło, jednak nie było ono uciążliwe dla jego zmęczonych źrenic. Przed nim siedziała kobieta, bardzo stara. Uśmiechała się do niego, nie przerywając ocierania jego twarzy szmatką. Po chwili musnęła dłonią jego policzek i odsunęła się.
- Witam z powrotem wśród żywych, młody człowieku – powiedziała, odkładając materiał do miski, stojącej tuż obok niej, na stole.
James przyglądał jej się niepewnie. Po chwili podparł się o łóżko i spróbował usiąść.
- Uważaj, jesteś jeszcze słaby – kobieta złapała go za ramie z siłą, której nie powinna posiadać w tym wieku i zmusiła go do ponownego położenia się. - Musisz być cierpliwy. Eliksir pieprzowy działa bardzo szybko, ale nie błyskawicznie. Musisz jeszcze trochę poczekać.
- Jak się tu dostałem?
Jego głos był bardzo ochrypły. Odkaszlnął głośno, czując ból w gardle i płucach. Niedługo i on powinien zniknąć. Wtedy będzie mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią.
Kobieta przysunęła mu pod twarz filiżankę z herbatą, jednak nie zamierzał jej pić. Może i mu pomogła, ale nie ufał jej. Miał zbyt duże doświadczenie w zakresie spotkań z nieznajomymi. Wojna nauczyła go wiele, ale najbardziej stopiła się z nim nieufność do nieznanych osób. Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz. Stała czujność, mawiał Moody. Jak bardzo prawdziwa i pomocna była ta rada.
Staruszka westchnęła jedynie, odstawiając filiżankę z herbatą tuż obok miski.
- Wiem, że jest wojna. Wiem, że nie można nikomu zaufać. Wy młodzi odczuwacie to najbardziej, jednak nie można popadać w paranoję – stwierdziła, poprawiając mu koc. - Gdybym chciała cię zabić, zostawiłabym cię na dworze, żebyś zamarzł. Po co miałabym cię leczyć? Żeby po chwili cię otruć?
James nie spuszczał z niej jednak czujnego wzroku. Nie zamierzał od niej przyjmować czegokolwiek, dopóki nie wyjaśni mu kilku kwestii.
- Leżałeś pod moim domem, dzieciaku – powiedziała. - Przemarznięty na kość. Ledwo wtargałam cię do salonu, nie było z tobą żadnego kontaktu przez cały dzień. Budziłeś się tylko co jakiś czas, bredząc pod nosem i znów zapadałeś w sen. Przestraszyłeś mnie. W pewnym momencie myślałam, że już po tobie. Ale jesteś silny, dałeś sobie radę.
- Dlaczego mi pani pomogła? - spytał Potter, czując, że z jego głosem jest lepiej.
Staruszka fuknęła, dając mu pstryczka w noc. Było to niespodziewane, wzdrygnął się jednak tylko odsuwając twarz.
- Mów mi po imieniu, młody człowieku. Jestem Minerwa – przedstawiła się. - I nie pytaj o takie głupoty. Jakim człowiekiem bym była, zostawiając cię tam na pastwę losu wiedząc, że mogę ci pomóc? Nie taka moja natura.
James zaśmiał się cicho, nie mogąc się powstrzymać.
- Przepraszam za to. Po prostu dobrze mi się kojarzy twoje imię – wytłumaczył, widząc zdziwiony wzrok staruszki.
Minerwa pokręciła głową z lekką dezaprobatą, nie mówiąc jednak ani słowa. James miał piękny śmiech, to musiała przyznać. Bardzo prawdziwy, nie wymuszany. Rzadko można posłuchać takiego śmiechu w ich, jakże mrocznych czasach.
Kobieta była dość potężnie zbudowana, lecz nie na tyle by móc nazwać ją grubą. Miała siwe włosy i ciepłe, brązowe oczy. Zmarszczki mocno odznaczały się na jej twarzy, nie odbierało to jej jednak uroku. Bo miała swój urok, oj tak.
Jamesowi przez myśl przemknęło, że przypomina mu matkę. Choć nie jest do niej podobna w żadnym calu, roztaczała wokół siebie aurę ciepła i miłości.
- A jak tobie na imię, jeśli można wiedzieć? - spytała staruszka po chwili.
Potter zastanowił się przez chwilę, jakie imię powinien podać. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż jest w odległej przyszłości, w której już nie żyję mógł pozostać przy swoim imieniu. Z nazwiskiem będzie już trochę gorzej.
- James – odparł cicho, siadając.
Tym razem kobieta nie próbowała zmusić go do ponownego położenia się.
- Znałam kiedyś jednego Jamesa, bardzo do ciebie podobnego. Nawet włosy miał tak samo jak ty rozczochrane – stwierdziła, a Potter wzdrygnął się. - Zginął bardzo dawno temu. Słowo daję, jesteście niemal identyczni, choć pamięć może mnie już zawodzić. Pracowaliśmy razem w Ministerstwie przez jakiś czas, potem odeszłam na emeryturę. Mieszkał całkiem niedaleko, w Dolinie Godryka. Mieliśmy dobry kontakt... Wojna zabiera sporo ludzi.
- Tak – szepnął James.
Było mu wstyd. Nie poznał kobiety, choć tak na prawdę nie zmieniła się aż tak bardzo. To prawda, pracowała z nim. Wiele mu również pomogła, zawsze mógł jej ufać.
Czas był dla niej niezwykle łaskawy. Jedyne, co było w niej inne to figura. Wiele schudła, była niegdyś o wiele okrąglejsza. Zawsze była dobrym człowiekiem i Aurorem. Wręcz weteranką. Potrafiła poprawić humor jemu i Syriuszowi w każdej chwili, niezależnie od tego jak wielka była ich niechęć.
Po dłuższym namyśle dał staruszce znać, że napije się herbaty. Po chwili czuł już tak dobrze zapamiętany smak. Napój był niemal identyczny jak ten robiony przez jego matkę. Przez chwilę jego myśli zatrzymały się przy Dorei, jednak niemal natychmiast je od siebie odgonił.
Z uśmiechem położył się znów na ciepłe poduszki. Wiedział, że jest w dobrych rękach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz