czwartek, 14 maja 2015

2: Niewinni są zawsze pierwszymi ofiarami

Dolina Godryka, grudzień 1997

Był sam, w swoim rodzinnym miasteczku ubrany jedynie w cienką koszulkę i spodnie podczas zimy. Z pobliskiego kościoła roznosiły się przyjemne, spokojne melodie nasuwające mu na myśl kolędy. Kolędy? Nie śpiewa się kolęd na początku grudnia.

Przeszedł go dreszcz. Spojrzał na swoje stopy odziane jedynie w szare skarpetki i klapki. Zastanawiał się w jaki sposób się tu znalazł. To musi być dowcip, tylko kto...? I wtedy zrozumiał. Dom, pakowanie, kufer, znicz, Syriusz. Rozejrzał się jeszcze raz w poszukiwaniu jakiejkolwiek oznaki obecności jego przyjaciela.

- Syriuszu - zawołał z narastającą złością, starając się zachować resztki opanowania. Był wściekły. Zaczął nawoływać coraz głośniej, przecież nie mógł być tu sam. Chyba, że...

Zaczęła go ogarniać panika. Zorientował się, że nie ma przy sobie różdżki. Był bezbronny. Niepewnie ruszył przed siebie czując pod stopami chłodny puch. Musiał dostać się do domu jak najszybciej, jeśli nie chce zamarznąć, a im dłużej szedł tym cel zdawał się być bardziej odległy. Miał złe przeczucia, cisza panująca na ulicy nie pocieszała go. Wydawała się być wymuszona, jakby sztuczna. I choć co jakiś czas słyszał radosne okrzyki i śmiechy dochodzące z  mijanych domów nie uspokajało go to.

Przekonanie, że nie powinien tu być narastało. Wzdrygnął się pocierając zmarznięte ramiona. Jego uwagę przykuła skrzynka na gazety stojąca naprzeciwko cmentarza. Niemal podbiegł do niej, wyszarpując ze środka Proroka Codziennego i niepewnie spojrzał na datę. 25 grudnia 1997.

- 25? W jaki... 1997? - wykrzyknął. W jednym momencie zrobiło mu się niesamowicie słabo. Z wrażenia usiadł na zaśnieżonym bruku, nie zważając na do tej pory suche spodnie. Jeśli to jest dowcip, to naprawdę okrutny Syriuszu, pomyślał. Poderwał się na równe nogi, starając się zachować spokój, w końcu kursy na Aurora nauczyły go jednego. Nigdy nie panikuj, panika odbiera zdrowy rozsądek.

Biegł ile sił w nogach, nie zwracał już uwagi na przemarznięte stopy. Musiał dotrzeć do domu, jak najszybciej tylko się da.


***

Londyn, grudzień 1997

Londyn jeszcze nigdy nie wyglądał dla Syriusza tak spokojnie. Zwykle zatłoczone ulice były teraz niemal puste i jakby bardziej nowe, zupełnie inne. Dziwne, świecące tablice, małe telefony, zupełnie inne samochody utwierdzały go w przekonaniu, że stało się coś złego. Rozejrzał się, starając sobie wszystko poukładać w głowie. Jakimś cudem znalazł się w mugolskim Londynie. Stał przed czerwoną budką telefoniczną, będącą przejściem do Ministerstwa Magii. W myślach pogratulował sobie, że nie zdjął w domu butów. To wszystko musi mieć związek z tym zniczem, pomyślał.

Niepewnie ruszył, zastanawiając się co tak właściwie powinien zrobić w takiej sytuacji. Skontaktować się z Zakonem? Nie wiedział jak to zrobić. Zdawał sobie sprawę, że musiał w jakiś sposób przenieść się w czasie, a to skutecznie uniemożliwia mu kontakt z organizacją, biorąc pod uwagę fakt, jak często przenoszona jest kwater główna. James? Prawdopodobnie przeniósł się razem z nim, nie wiadomo gdzie i czy do tego samego dnia, roku. Westchnął cicho, szukając w okolicy jakiejkolwiek wzmianki o dzisiejszej dacie. Jego uwagę przykuł jeden z mugolskich bilbordów. 25 grudnia 1997.

Wciągnął gwałtownie powietrze i przetarł niepewnie oczy. Jak to możliwe, że przeniósł się tyle lat w przyszłość?

- Myśl - mruknął cicho pod nosem, nie zatrzymując się - już i tak zbyt bardzo rzucał się w oczy.

Wcisnął zmarznięte dłonie w kieszenie spodni, starając się zachować jasność umysłu. Był w Londynie, w bardzo odległym dla siebie roku. Nie wiedział do kogo może się zwrócić, kto jeszcze żyje po wojnie i będzie w stanie mu pomóc.

Zatrzymał się gwałtownie. Na myśl przyszła mu jedyna, odpowiednia osoba. Tylko jak miał dostać się do Hogwartu? Pewnie sięgnął po różdżkę, którą, dzięki Bogu, również miał ze sobą. Schował się w jednej z ciemniejszych uliczek i wyszeptał zaklęcie patronusa. Chciał wysłać dyrektorowi wiadomość, jednak nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz, starając się jak najbardziej skoncentrować. Pojawił się biały, widmowy pies, nic poza tym. Siedział i wpatrywał się w niego jakby ze... smutkiem?

Wtedy Syriusz zrozumiał, że Albusa już nie ma, że prawdopodobnie nie żyje. Po plecach przeszły mu ciarki. Skoro Dumbledore nie żyje, to przegrali wojnę. Albo wciąż ona trwa. W takiej sytuacji nie mógł skontaktować się niemal z nikim. Pomyślał o Huncwotach. Niepewnie ukląkł przy swoim patronusie.

- Remus Lupin - powiedział, a widmowy pies poruszył się niespokojnie i pomachał ogonem. Może wysłać wiadomość, więc Remus żyje. Remus żyje.

Powtórzył w myślach inkantację zaklęcia wraz z wiadomością, a pies pognał przed siebie, po chwili znikając mu z oczu. Zastanawiało go jednak coś innego. Zakładał, że James zagubił się gdzieś w czasoprzestrzeni. A jeśli wcale tak nie było? Może trafili do tego samego roku, tylko w inne miejsca? A nawet jeśli nie to możliwe jest, że James przeżył wojnę. Chyba, że zachwiali przyszłość i przeszłość. Wtedy James, jak i sam Syriusz mógł zniknąć w tajemniczych okolicznościach w roku 1979. I nie odnaleźć się.

Niepewnie wyczarował kolejnego patronusa. Z wahaniem podszedł do niego i spojrzał mu prosto w jaskrawobiałe oczy.

- James Potter.

Ku jego zaskoczeniu patronus szczeknął radośnie. Czyli James żyje i został w swoich czasach, albo przeniósł się razem z nim. Odetchnął z ulga i kucnął pod ścianą. Remusa poprosił o natychmiastowe spotkanie w przez niego wyznaczonym miejscu. Do Jamesa nie bardzo wiedział, jaka wiadomość powinien wysłać.

Zastanawiał się, co będzie, jeśli mu nie uwierzą. Nie miał pieniędzy, dachu nad głową, jedzenia, ciepłych ubrań. Postanowił jednak jedno - nie pójdzie na Grimmauld Place, choć od rodzinnego domu dzieliło go jedynie parę ulic. Wolał zamarznąć.

Niepewnie zmienił się w czarnego psa, wcisnął w najciemniejszą szczelinę, by pozostać niewidocznym i czekał na wiadomość zwrotną od Remusa. Postanowił dać mu godzinę, później będzie musiał działać sam.


***

Czuł się jak w koszmarnym, zbyt realistycznym śnie. Wszystkie pokłady opanowania opuściły go w jednym momencie. Z jego gardła wyrwał się głośny szloch, a on sam padł na kolana przed domem, który niegdyś był jego. Teraz była to jedynie rudera pozostawiona na pamiątkę jakiegoś wydarzenia - Rogacz nie musiał czytać tabliczki by to wiedzieć. W innej sytuacji dom nie stałby nadal w tym samym miejscu, zabezpieczony różnymi zaklęciami przed rozpadem.

Wiedział, że stało się coś strasznego. Lily. Dziecko. Poderwał się natychmiast i podbiegł do furtki, zaciskając na niej zmarznięte dłonie. 


W tym miejscu, nocą 31 października 1981 roku, stracili życie Lily i James Potterowie. Ich syn, Harry, jest jedynym czarodziejem, który przeżył Mordercze Zaklęcie. Ten dom, niewidzialny dla mugoli, pozostawiono w ruinach jako pomnik pamięci po Potterach i aby przypominał o przemocy, która rozdarła ich rodzinę. 


Poczuł pustkę. Nie zwracał uwagi na to, że płacze. Nie przeżyli wojny, nie żyją, jego ukochana zginęła razem z nim. Nie wiedział już, co ma zrobić, wszystko wydawało się stracić dla niego znaczenie. Jak mogło do tego dojść? Przecież byli bezpieczni, mieli być w tym domu bezpieczni. Ich dziecko, Harry... teraz wie, że to chłopiec. Jakie było jego życie bez nich, kto się nim zajął? 

Syriusz, przemknęło mu przez myśl.

31 października 1981. Czy naprawdę tylko tyle było im dane? Przecież to ledwo ponad rok życia z ich synem. James nigdy nie zobaczy, jak Harry rośnie, zaczyna mówić. Nigdy nie opowie mu o swoich wielkich przygodach, nie zaprowadzi go na peron 9 i 3/4, nie kupi mu pierwszej, porządnej miotły. Jego dziecko będzie żyło ze świadomością, że nie ma rodziców, nie będzie ich pamiętać. Ani ojca, ani matki. 

Przeszedł go dreszcz, bynajmniej nie z zimna. Jego słodka, mała Lily - piękna, rudowłosa pani jego życia. Miał dać jej szczęście i godne życie, a sprowadził na nią jedynie śmierć. Chcąc ją uszczęśliwić, odebrał jej wszystko. Los bywa okrutny.

Ledwo widząc przez łzy otworzył furtkę i wszedł na podwórko. 

- To był taki piękny dom - szepnął.

Bał się stawiać kolejne kroki, jednak nie poddał się. Chciał zobaczyć ich przyszłość na własne oczy. Niepewnie pchnął zniszczone drzwi i wszedł do środka.

Prawdopodobnie nic się tu nie zmieniło. Wszystkie ich prywatne rzeczy, które dały radę się zachować stały na miejscach, mocno zakurzone. Podszedł do kominka i wziął do ręki jedno ze stojących na nim zdjęć. Przetarł je drżącą dłonią. Były na nim jedynie trzy osoby, cała ich rodzina.

Oddychał ciężko nie mogąc już płakać. Wzruszony przycisnął zdjęcie do klatki piersiowej. Zdecydował, że weźmie je ze sobą, czuł, że musi to zrobić. Bał się, że już nigdy nie zobaczy tych pięknych, zielonych oczu, które na tym zdjęciu były tak wyraźne.

Wychodząc z salonu stanął w przedpokoju, nie wiedząc, gdzie teraz powinien iść. Zdecydował się ruszyć ku schodom, chciał zobaczyć pokój przeznaczony dla dziecka. Schody skrzypiały, przyprawiając go o gęsią skórkę. Z każdym krokiem czuł coraz większy strach przed tym co zobaczy.

Gdy uchylił drzwi sypialni, wciągnął gwałtownie powietrze. Nie potrafiąc już nad sobą panować wrzasnął głośno, dając upust emocją. Znów płakał, bardziej histerycznie. Oto stał w pokoju swojego dziecka, którego nie można już nazwa pokojem. Zburzona ściana, czy to pod nią zginęła Lily? Wrzasnął ponownie, padając na ziemię. Tulił do siebie zdjęcie, błagając Boga by to wszystko okazało się zwykłym, nic nie znaczącym snem. W tym jednym, jedynym momencie w całym swoim życiu chciał umrzeć, nie czuć, być ponownie z nią.

- Harry - jego głos wydawał się być odległy, jakby obcy. Jednak przesłanie dotarło do niego ze zdwojoną siłą. Musi go odnaleźć, przytulić, zrozumieć, co tak właściwie się stało. Poczuł, że nie może zostać w tym domu ani chwili dłużej.

Uciekł, jak zwykły tchórz. Biegł przed siebie, nie zwracając już uwagi na zmarznięte ciało. Smutek ustąpił wyrzutom sumienia i czystej furii. Gdyby nie on, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło. Gdyby nie on...

Zatrzymał się przy kościele. Poczuł palącą potrzebę modlitwy, po raz pierwszy w życiu. Nie wszedł jednak do środka, jego wzrok skierował się na cmentarz. Czy to możliwe, że są tam? Wszyscy mieszkańcy Doliny Godryka są tam chowani, jego rodzice również. Nie wiele zastanawiając się wszedł na cmentarz i zaczął szukać grobu. Stanął na chwilę obok nagrobka rodziców i przeżegnał się.

W końcu znalazł. Stał wpatrzony w płytę, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch. Delikatnie potarł napis z czułością. Więc tak zakończy się ich wspaniała historia - parę metrów pod ziemią w tak młodym przecież wieku. Przy grobie stał mały, świąteczny wianek.

- Harry - powiedział ponownie. Był pewny, że jego syn odwiedził to miejsce stosunkowo niedawno. Możliwe, że nawet dziś. James dotknął delikatnie wianka, chcąc poczuć tkwiącą w nim magię, tak inną od jego magi, bardzo delikatną. Kobiecą.

Może to nie Harry odwiedził ich grób. Może to jacyś starzy znajomi postanowili przyjść do nich na święta. Może Harry nienawidzi ich za to, że odeszli. Nie, napewno nie, pomyślał. Westchnął cicho robiąc krok w tył. Nic tu po nim, musi zacząć działać, niewiele osiągnie siedząc nad swoim własnym grobem, ich grobem. Lily.

Znów poczuł łzy. Wytarł je jednym, zgrabnym ruchem. Nie pozwoli już sobie na słabość, musi myśleć racjonalnie. Nie zrobi wiele bez różdżki. Musi dostać się do Londynu, na pokątną i w jakiś sposób odnaleźć kogoś znajomego. I załatwić sobie jakąś różdżkę. Tylko jak miał to zrobić?

Wychodząc z cmentarza nie zwrócił nawet uwagi na pomnik swojej rodziny. Po prostu go nie zauważył.


***

Tak, jak sobie obiecał czekał pełną godzinę. Zmarzł potwornie, musiał znaleźć sobie na noc jakieś lokum. Pomyślał o swoim mieszkaniu w Londynie i natychmiast przeklął siebie samego w myślach. Tam też nie mógł iść, to zbyt ryzykowne. Szedł jedną z bocznych, zapewne rzadko używanych uliczek starając się zachować zdrowy rozsądek. Musi być jakiś sposób. 

Jego przemyślenia przerwał biały obłok dymu, zupełnie bezkształtny. Syriusz wiedział, że jest to patronus Remusa.

- Za godzinę Green Park, znajdę cię, bądź sam.

Patronus zniknął. Syriusz zdziwił się, jego przyjaciel nie może być taki naiwny. Pewnie myśli, że jest śmierciożercą co oznacza jedno - przygotuje zasadzkę. Chociaż przyjdzie, pomyślał. A wtedy powinien mnie poznać. Oczywiście jeżeli nie załatwią mnie od razu.

Wiedział jedno, zaryzykuje. Co wcale nie znaczy, że nie może mieć planu ucieczki.


---------------------------------

Oto i 2 rozdział :) Czekam na komentarze.


piątek, 1 maja 2015

1: Historia świata jest sumą tego, czego można było uniknąć.


Syriusz uwielbiał dom Potterów. Był on przestronny i jasny, a przy tym niezwykle przytulny - tak inny od domu, w którym się wychował. Młodego Blacka zawsze bolał ten kontrast, choć starał się tego nie pokazywać przy swoim najlepszym przyjacielu, Jamesie Potterze. W głębi duszy jednak zawsze mu zazdrościł miłości i ciepła, które otrzymywał on od swoich rodziców.

Charlusa Pottera Syriusz nie miał możliwości poznać. Zmarł on niespełna rok przed przed pierwszym wyjazdem Jamesa do szkoły. Poznał natomiast jego matkę, Doreę Potter. Była niezwykłą kobietą - wiecznie uśmiechnięta zarażała pozytywną energią i charyzmą. Potrafiła we wszystkich odnaleźć dobre cechy i zawsze służyła radą, a wszystko, co robiła, było całkowicie bezinteresowne. Syriusz wiele razy powierzał jej swoje sekrety i opowiadał o rozterkach, które nim targały. W zamian otrzymywał namiastkę rodzicielskiego wsparcia, która jednak nigdy nie była dla niego wystarczająca. Czuł bowiem, że Dorea nie zastąpi mu matki. Była to bolesna myśl, która towarzyszyła mu od kiedy pierwszy raz pojawił się w domu Potterów.

Pani Potter była piękną kobietą o urodzie typowej dla Blacków. Syriusz zauważył to od razu, jednak nie zadawał pytań - nie musiał. Wiele razy przeglądał drzewo genealogiczne swojej rodziny. Nie robił tego oczywiście dla przyjemności, bardziej z przymusu. Walburga Black bardzo wiele czasu poświęcała na wpojenie swoim dzieciom pewnych zasad. Szczególny nacisk nakładała na historię rodu oraz etykietę. W ten oto sposób pomiędzy lekcjami gestykulacji i zachowania przy stole bracia Black słuchali wykładów na temat życia każdego z ich rodu - tych ,,normalnych" krewnych i tych wydziedziczonych. Dorea Potter nie zaliczała się jednak do żadnej z tych grup, była gdzieś pomiędzy. Nie zapraszano ją na uroczystości, nie wspominano o niej w towarzystwie. Jej nazwisko jednak nadal widniało na drzewie genealogicznym, a co za tym idzie rodzina oficjalnie się jej nie wyrzekła. Syriusz często zastanawiał się nad powodem takiego stany rzeczy, a poznał go po pierwszej dłuższej wizycie w domu Potterów.

Rodzina Jamesa nie uznawała wyższości czarodziejów nad Mugolami. Samo to eliminowało ich w oczach czystokrwistych. Nie byli oni również osobami zbyt dystyngowanymi, choć swoistego uroku nie można im było odmówić. Potrafili śmiać się głośno, żartować przy stole, siedzieć na kocu przed kominkiem, sprzątać po sobie bez pomocy skrzata domowego. Nie powinno to być niczym dziwnym, przynajmniej takie zdanie miał Syriusz. Jednak dla państwa Black było to zachowanie wysoce karygodne i niewłaściwe. Dlatego też znajomość Syriusza i Jamesa była bardzo negowana, a pozwolenie na odwiedzenie Potterów w okresie letnim graniczyło z cudem.

Dopiero po czwartym roku chłopcy mieli możliwość spędzenia razem trochę czasu w wakacje. Młody Black przyjechał do swojego przyjaciela tydzień przed wyjazdem do szkoły. Nie wiedział, co nakłoniło Walburgę i Oriona do zmiany zdania, jednak nie zastanawiał się nad tym. Czuł się zbyt szczęśliwy faktem, że udało mu się wcześniej wydostać ze znienawidzonego domu.

W wakacje po piątym roku nauki w Hogwarcie Syriusz uciekł z domu. Była to w pełni przemyślana decyzja. Schronienie otrzymał oczywiście u Potterów, jednak kosztowało go to wiele trudu. Pani Potter uparła się, by powiadomić jego matkę o zaistniałej sytuacji i oszczędzić jej zmartwień. Spotkanie Walburgi i Dorei było więc nieuniknione.

Państwo Black pojawili się w domu Potterów dzień po otrzymaniu wiadomości. Nie była to zbyt przyjemna wizyta. Padło wiele nieprzyjemnych słów, a o przekonaniu pierworodnego do powrotu nie było mowy. Po tym wydarzeniu jego imię zostało na zawsze wypalone z rodzinnego drzewa, a sam Syriusz został wydziedziczony. Nie było mu zbyt przykro z tego powodu, wręcz cieszył się. Niewidzialne łańcuchy pękły, po raz pierwszy w życiu poczuł się całkowicie wolny. Miał jednak wyrzuty sumienia względem pani Potter, która od tamtego czasu go utrzymywała. Nie czuł się z tym komfortowo. Gdy wspominał o tym Dorei ta go jedynie beształa i starała się wybić mu z głowy tak głupie myśli. Problem ten, wedle Syriusz, rozwiązał się, gdy odziedziczył on dość pokaźny spadek oraz mieszkanie od wuja Alpharda, który zmarł jesienią 1976r.

Młody Black nie znał zbyt dobrze swojego wuja. Widział go raz, może dwa razy w życiu. Nie wiedział, jaki był powód przepisania mu spadku, ale nie zastanawiał się nad tym. Chciał spłacić panią Potter. Wiedział jednak, że ta nie przyjmie od niego pieniędzy. Postanowił więc dać jej coś innego, coś, co będzie najprawdziwszym dowodem wdzięczności. W ten oto sposób Dorea Potter została posiadaczką przepięknego ogrodu. Niezagospodarowana przestrzeń za domem zmieniła się w prawdziwe dzieło sztuki. Mały, prywatny park kwiatowy z małą altanką i oczkiem wodnym okazał się najwspanialszym prezentem, jaki pani Potter mogła otrzymać. Syriusz nigdy nie przyznał się, jak wiele wydał na to przedsięwzięcie, a Dorea nigdy nie pytała. Poczuła wtedy, że Syriusz jest jej drugim synem. Jakby sama nosiła go pod sercem, urodziła i wychowała. Kochała go. Jako wielbicielka natury pokochała również ten ogród - dbała o niego i w nim właśnie zmarła.

Śmierć pani Potter była wielką tragedią. Syriusz, tak jak James bardzo ją przeżył. Nie została w pełni określona przyczyna zgonu, mówiło się, że była to starość i słabe serce. Dorea zmarła latem, mając 57 lat. Pogrzeb był skromny i piękny, a jej ciało zostało pochowane w Dolinie Godryka.

Po zakończeniu ostatniego roku nauki w Hogwarcie i zdaniu egzaminów Syriusz przeprowadził się do mieszkania, które odziedziczył w spadku. Nie obyło się bez kłótni z Rogaczem, który chciał zatrzymać swojego przyjaciela przy sobie. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu kto chciałby zostać sam w domu pełnym tak bolesnych wspomnień. Syriusz jednak zdecydował i tydzień później wyprowadził się od przyjaciela. Tłumaczył to chęcią usamodzielnienia się. Było to jednak kłamstwo. Młody Black bowiem cierpiał równie mocno, co James, ale nie chciał tego okazać. Po pewnym czasie przyjął również swojego przyjaciela pod dach swojego czteropokojowego, przestronnego mieszkania, a role się odwróciły.

Syriusz pokochał swoje mieszkanie od pierwszego wejrzenia, a świadomość, że mieszka w nim ze swoim najlepszym przyjacielem dodatkowo podnosiła go na duchu. Każdy miał swój własny pokój, który urządził po swojemu. Jedynie salon i kuchnia pozostały bez zmiań. W łazience, obok olbrzymiej wanny stał teraz niewielki brodzik z prysznicem, a lustro, zajmujące niemal całą ścianę przy zlewie, zostało zamienione na mniejsze. Pokój wuja Alpharda, zaraz po przeprowadzce został zamknięty na klucz. Żaden z nich nie miał odwagi choć przejrzeć jego zawartości.

Gdy dostali się w szeregi Zakonu Feniksa cały ich światopogląd zmienił się diametralnie. Musieli szybko dorosnąć, zresztą nie tylko oni. Wojna wymagała walki i ofiar. Syriusz nie martwił się o siebie, jedynie o życie swoich braci - Huncwotów.


Londyn, grudzień 1979

James Potter i Lily Evans zostali parą jeszcze przed zakończeniem szkoły. Syriusz wiedział, że tak to się skończy i z uśmiechem obserwował losy swoich przyjaciół. Teraz, gdy ich miłość była czymś pewnym, a sama Evans okazała się być w ciąży chcieli razem zamieszkać i stworzyć prawdziwą rodzinę.

Dzień wyprowadzki zbliżał się nieubłaganie. James postanowił wrócić wraz z Lily do swojego rodzinnego domu - był on dość dobrze zabezpieczony, dzięki czemu mogli czuć się w nim bezpiecznie. Syriusza bolał trochę ten fakt, w końcu znów miał zostać sam, skazany jedynie na swoje towarzystwo. Życzył jednak swojemu przyjacielowi jak najlepiej i z rozbawieniem oglądał jego zmagania z kuframi i rzeczami osobistymi.

- Może byś mi pomógł, co? - spytał Potter z wyrzutem. Spoglądał na Syriusza co jakiś czas, zastanawiając się, czy czerpie on jakąś chorą satysfakcję z męczarni swojego przyjaciela. Black natomiast zaśmiał się tylko głośno, siadając na jednym z rozrzuconych po pokoju kufrów.

- Rogaczu, mój druhu, czyżbyś nie dawał sobie rady?

- Łapciu, czyżbyś chciał zarobić guza?

James i Syriusz uwielbiali sobie dogryzać. Zawsze tak było, jednak pozostawało to na torze całkowicie przyjacielskich relacji.

- Grozisz mi, stary? - zapytał Black, unosząc sugestywnie jedną brew do góry.

- Oczywiście, że nie. Ja tylko ostrzegam - odparł Potter, przeczesując włosy i rozglądając się po pomieszczeniu. - Chyba mi się tu wszystko nie zmieści. Masz może jeszcze jakiś kufer?

Syriusz mruknął jedynie coś, co miało oznaczać potwierdzenie, po czym wstał i skierował się do swojego pokoju. Wyciągnął spod łóżka niewielkich rozmiarów, zakurzony bagaż. Niewiele myśląc otworzył go i wysypał całą jego zawartość na podłogę, robiąc przy tym niesamowity hałas. Na reakcję Pottera nie trzeba było długo czekać. Natychmiast wpadł zdezorientowany do pokoju przyjaciela. Gdy ujrzał przyczynę hałasu zaśmiał się cicho i podszedł do Łapy, po czym kucnął obok niego i sięgnął po jedną z książek, która wypadła z kufra.

- Podręcznik? To był jeden z twoich szkolnych kufrów? Po co to jeszcze trzymasz?

Syriusz nie odpowiedział. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nie miał odwagi ruszyć tego kufra. Było w nim wszystko, co zostało mu z czasów Hogwartu - książki, listy od wielbicielek, zaplątała się nawet jedna ze szkolnych szat. Może to sentyment kazał mu zostawić te rzeczy w spokoju, a może strach przed całkowitym rozstaniem się z latami dzieciństwa.

- Stary, a co to? - głos Jamesa wyrwał go z zamyślenia.

Trzymał on w dłoni drobny łańcuszek z białego złota ze zniczem - ten sam, który Regulus znalazł na strychu domu na Grimmauld Place 12 wiele lat temu.

- Znalazłem go dawno ze swoim bratem, ale chyba jest zepsuty. Nie mogę go otworzyć, a jest raczej zbyt kobiecy, żeby go nosić. Taka tam pamiątka z domu - stwierdził Syriusz.

James nie przejął się jego słowami, wpatrując się z znicz jak zaczarowany. Po chwili nacisnął malutki guziczek, schowany za skrzydełkiem, który Syriusz naciskał wielokrotnie - bez skutku. Tym razem jednak znicz posłusznie otworzył się, ukazując puste wnętrze. Syriusz nie mógł w to uwierzyć. Tyle razy próbował go otworzyć różnymi sposobami, a Rogaczowi udało się to za pierwszym razem.

- Jak o zrobiłeś? - spytał, przyglądając się przyjacielowi ze zdziwieniem.

Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Usłyszał jedynie, jak James wypowiada jakieś nieznane mu słowa. Czas się zatrzymał. James krzyknął przeraźliwie, a Syriusza otoczyła przyjemna ciemność.


-------------------------------------------------------------

Nie jest idealnie. Rozdział typowo średni, wprowadzający. Zamierzam zasięgnąć pomocy Bety. Mimo wszystko, Toujours Pur!